W tej chwili Libor Podmol ukończył sześć etapów tegorocznego Dakaru i już wie, że ten wyścig zdecydowanie nie jest dla słabych. Wywiad przytaczamy za Lidovky.cz.
Rajd Dakar to dla niego osobista sprawa. W 1994 roku startował w nim jego ojciec, który nie dotarł do mety z powodu problemu technicznego. Zginął w wypadku samochodowym trzy lata później. To był jeden z powodów, dla których Libor zdecydował się spróbować swoich sił w Dakarze.
Ale już na początku swojego pierwszego startu zdał sobie sprawę, że nie będzie to żadna frajda. Piękne wydmy, piasek i krajobraz kuszący oko, na każdym kroku sprawiały, że był naprawdę udręczony. Swój pierwszy upadek zaliczył już na treningu, jeszcze przed oficjalnym startem. Wtedy przyznał, że będzie musiał zmienić strategię i jechać ostrożniej.
– Jak bardzo jesteś zadowolony ze swojego pierwszego Dakaru?
Libor Podmol: – Cóż, jako-tako. Szczególnie cieszę się, że dotarłem do mety czwartkowego etapu i jadę dalej. Nie jest tutaj, tak jak sobie wyobrażałem na początku. Już pierwszego dnia, kiedy zacząłem od wielkiego upadku, był to dla mnie taki klaps, po którym zdałem sobie sprawę, jak niebezpieczny to wyścig. Następnego dnia miałem problemy techniczne z motocyklem, więc straciłem półtorej godziny, co z pewnością nie pomogło mi w ogólnych wynikach. Kolejne dwa dni były w porządku, ale w czwartek znowu nie był to pełny sukces, miałem trzy upadki. Dodatkowo hamulec tylny przestał działać po pierwszym upadku, więc prawie cały 800-kilometrowy odcinek przejechałem bez tylnego hamulca. Było to również niebezpieczne, gdy upadłem, wysadziłem poduszki powietrzne, więc zostałem bez nich. Jechałem powoli i ostrożnie.
– Mówią, że pomogłeś też innemu zawodnikowi.
LP: – Ostatnie 150 kilometrów pokonałem po bardzo wymagających wydmach i pomogłem tam jednemu zawodnikowi, który miał problemy. Na punkcie kontrolnym zauważyłem, że bardzo boli go noga, więc pomogłem mu na motocyklu. Na wydmach zobaczyłem go leżącego na ziemi pod motocyklem. To było bardzo niebezpieczne, samochód mógł na niego wskoczyć. Podniosłem jego motocykl, wyjechałem na wydmę i wysłałem dalej. Ale po chwili znowu upadł, więc znowu podniosłem jego motocykl i pojechałem z nim na następną wydmę. Marnowałem czas, ale ponieważ zawiodłem na początku etapu, było dla mnie jasne, że nie mogę zrobić dobrego wyniku, więc przynajmniej zrobiłem dobry uczynek. W końcu dzięki mnie dotarł do mety.
– Wszystko w porządku?
LP: – Ze mną w porządku. To były drobne upadki na tych wydmach. Od tego roku musimy mieć kamizelki z poduszkami powietrznymi, które wybuchają podczas upadku. Potem ich zmiana na świeże zajmuje około dziesięciu minut i prawdopodobnie jedna wysadziła moje żebro. Więc oddycham trochę gorzej. Dodatkowo, gdy podniosłem motocykl, również trochę ucierpiała moja klatka piersiowa, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek tutaj na Dakarze był bez blizn. Wszyscy tu jesteśmy umordowani, nie wszystko jest tu zabawne. To najtrudniejszy wyścig na świecie, jednak nie wiedziałem, że to będzie aż takie trudne.
– Czy udało ci się rozwiązać problemy techniczne?
LP: – Włożyliśmy zupełnie nowy tylny hamulec, co było największym problemem na tym feralnym etapie. Z motocyklem od następnego etapu wszystko było w porządku, tylko moje ciało, z dnia na dzień, jest coraz bardziej zmęczone i zniszczone.
– Na ostatnim jak dotąd etapie zakończyłeś na przyzwoitym 38. miejscu. Jesteś zadowolony?
LP: – Znowu było bardzo trudno. Odcinek był prawie w całości po piasku, co jest naprawdę niesamowicie męczące. Musisz dużo pracować na motocyklu. W pierwszej połowie etapu byłem na około 30. miejscu, co było świetne. W drugiej połowie byłem trochę zaskoczony nawigacją, która nagle zaczęła mi mówić, że przegapiłem 41 punktów na trasie. To stało się ze względu na skrócenie oesu. Ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, zastanawiając się, jak to możliwe, że przegapiłem tak wiele punktów na drodze. Kręciłem się przez kilka minut, ale potem stwierdziłem: „chrzanić to!” i okazało się, że to był dobry pomysł.
– Trasa na Dakarze to jeden z najtrudniejszych orzechów do zgryzienia. Czy przyzwyczaiłeś się już do wszystkich pułapek?
LP: – Po raz pierwszy zobaczyłem tu duże wydmy, więc codziennie się uczę. Były wyjątkowo trudne w czwartek i nawet z powodu upadków wyprzedzały mnie samochody, co jest bardzo niebezpieczne. Na przykład ktoś może spaść za wydmę, a kierowca w samochodzie może go nie widzieć. Wydmy to jedno, a drugie to zakurzone drogi, którymi jeździmy. Są kamieniste, a kamienie są wielkości piłki nożnej i jedziemy między nimi np. 140 kilometrów. Dodatkowo jak ktoś jedzie przed tobą to kurzy i bardzo trudno cokolwiek zobaczyć. Kamienie są tu bardzo zdradliwe, wolałbym raczej jeździć po piasku niż między nimi.
– A co z lokalną pogodą? Jak ją tolerujesz?
LP: – Wszystko jest w porządku. Wyjeżdżamy około piątej rano na 200 kilometrów dojazdówki na odcinek specjalny. Ubieram się adekwatnie do temperatury, mam odpowiednie spodnie, kurtkę i rękawiczki, żeby nie zmarznąć całkowicie. W ciągu dnia jest już ładnie, około 20-25 stopni. Ale teraz zbliżamy się już do gór i z dnia na dzień robi się coraz zimniej. Kilka dni temu, po odcinku specjalnym musiałem jeszcze iść na biwak, byłem już bez kurtki i było jakieś 12 stopni. Byłem zmarznięty jak sopel lodu.
– Zaliczyłeś upadek jeszcze na treningu tuż przed Dakarem i poinformowałeś, że w ostatniej chwili zmieniłeś swoją strategię na bezpieczniejszą z tego powodu. Czy możesz sobie wyobrazić, że z czasem jednak zmienisz swoją strategię?
LP: – Po prostu jadę trochę ostrożniej. Chciałbym osiągnąć dobry wynik przynajmniej na jednym etapie. Jest dla mnie jasne, że ze względu na trudności techniczne i upadki nie będzie to świetny wynik ogólny, ale chciałbym pościgać się przynajmniej na jednym etapie. Z drugiej strony, dla mnie najważniejsze jest dotarcie do mety. To mój pierwszy Dakar, każdego dnia zdobywam nowe doświadczenia, wszystko jest dla mnie nowe. Moja obecna strategia polega na tym, żeby się dostać na metę, a nie będzie to wcale łatwe.
– Powiedziałeś, że nie spodziewałeś się, że rajd będzie aż taki trudny. Czy miałeś moment, kiedy żałowałeś, że się w to zaangażowałeś?
LP: – Niemal każdego dnia, kiedy wracam z etapu (śmiech). Zawsze się zastanawiamy, czy to ma sens i czy warto. Ale kiedy zaczęliśmy, musimy to skończyć. Na pewno się nie poddaję, ale Dakar jest naprawdę szalony. Do mety dotrze tylko prawdziwy kot. Na początku myślałem, że fajne będzie samo dotarcie do mety, ale po kilku dniach zmieniłem zdanie.
– Czy zauważyłeś już pewne rzeczy, które przegapiłeś podczas treningu i będziesz musiał je w sobie wyszkolić, aby być lepiej przygotowanym na przyszły rok?
LP: – Na pewno chciałbym pomieszkać tutaj, w Arabii Saudyjskiej. W ogóle nie potrafię czytać wydm, co jest dużym brakiem w porównaniu z innymi zawodnikami. Nie potrafię nawet czytać tych kamienistych prostych i krzaków. Chciałaby spędzić tu trochę czasu i pojeździć po powierzchni, po której jedziemy. Gdyby Dakar jechał po czeskich drogach polnych, byłoby mi dużo łatwiej, ale niestety. To krajobraz, którego nie znam i którego nie potrafię odczytać, co jest dla mnie podstawowym problemem. Trening też będzie musiał być dużo bardziej wymagający. Pokonywanie około 800 kilometrów dziennie przez dwanaście dni to porządny bałagan. Nie chcę tego robić na treningu, ale tutaj też nie chcę tego robić (śmiech). Ale trening powinien być tym, czym jest wyścig.
– Czechy mają liczna reprezentację na Dakarze. Czy masz jakikolwiek kontakt z rodakami?
LP: – Spotykamy się, ale raczej każdy dba o siebie. Pod koniec etapu jadę na biwak, biorę prysznic, jem i kładę się spać. Wcześnie rano budzik znowu dzwoni i przechodzę do kolejnego etapu, przed którym nadal potrzebuję różnych masaży i smaruję się różnymi maściami przeciwbólowymi. Ale tak mają wszyscy kierowcy. Zespół pracuje nad motocyklami i innymi rzeczami, aby nam w tym pomóc, potem muszą spakować cały biwak i przenieść się w kolejne miejsce. Nie ma zbyt wiele czasu na rozmowę.
– Jesteś pierwszym zawodnikiem freestyle motocrossu, który jedzie w Dakarze. Czy myślisz, że twoja podstawowa dyscyplina przynosi ci jakieś korzyści?
LP: – Prawdopodobnie mam silną wolę, która jest najważniejsza na Dakarze. Widzę to, spacerując po biwaku. Wszyscy tutaj są strasznie zniszczeni i zmęczeni. Musimy mieć silną wolę, aby jechać dalej. Staram się też być spokojny, czy to na wydmach, czy na skałach. Staram się nie robić z tego nic wielkiego. Myślę też, że mam dobrą technikę na motocyklu, ale w rajdzie chodzi o coś zupełnie innego. Tu chodzi o wyścigi, a ja jeżdżę wolno i przez całe życie skaczę z rampy. Nie jestem zupełnie lipny, ale zawodnicy z fabrycznych ekip są na zupełnie innym poziomie niż ja.
– Czy cieszysz się, że się na to zdecydowałeś?
LP: – Nie wiem (śmiech).
– Chyba lepiej będzie zapytać cię po Dakarze, co?
LP: – Może lepiej będzie zapytać mnie jakieś czternaście dni po Dakarze (śmiech). Ale z pewnością mamy wiele doświadczeń i przygód, których nie zapomnimy do końca życia. Z pewnością tak jest, ale dla każdego z nas jest to bardzo trudne.
– Przed tobą jeszcze kilka etapów, czy jest coś, czego się boisz lub o coś się martwisz?
LP: Nie wiem. O formie większości etapów dowiaduję się w momencie, kiedy ruszam, bo profile trasy dostajemy niemal tuż przed startem. Nie wiemy nawet, jak będą wyglądać. Na kilka godzin przed startem mówią nam tylko, czy będzie bardziej piaszczyście, czy skaliście. Nic więcej. Wyjątkowo będzie od siódmego do ósmego etapu, kiedy nie wrócimy na biwak i bez mechaników będziemy spać na pustyni. To będzie interesujące. Ale to nie do końca to, że się boję. Słyszałem tylko o przedostatnim etapie, którym organizatorzy chcą się z nami pożegnać i będzie to najdłuższy oes. On prawdopodobnie zniszczy nas do końca, zanim wrócimy do domu.
Zdjęcia pochodzą z fan page’u Libora. Znajdziecie go TUTAJ.