Tak jak przewidywano wcześniej, powodzie jakie zaatakowały Argentynę w ostatnich tygodniach spowodowały, że pierwszy oes został skrócony o kilkadziesiąt kilometrów bowiem niektóre przeprawy byłyby nie do pokonania. Punkt startu został przesunięty na 52 kilometr oesu Rio Cuarto – Almafuerte. Motocykliści i quadowcy mieli ścigać się na dystansie 168 km (zamiast planowanych 219 km), samochodziarze – na 199 km (zamiast 251 km). Godzinę startu pierwszego motocyklisty – Marca Comy – przesunięto z 9.00 na 9.30. Nim jednak rozpoczął się wyścig, pech dotknął Kanadyjczyka Donalda Hattona, który na 70 km dojazdówki zorientował się, że zapomniał….swoich kart kontrolnych, po które musiał wrócić do bazy w Colon.
Z kolei na 320 kilometrze rozegrał się dramat jednego z faworytów Fransa Voerhovena (BMW), którego motocykl odmówił posłuszeństwa. Na naprawę zawodnik stracił około 40 minut. Tymczasem na starcie do pierwszego w tym roku oesu stanęli motocykliści. Jako pierwszy punkt kontroli czasu przyjeżdża Marc Coma (KTM), za nim, po 2.5 minuty Depres (KTM)i jako trzeci Casteu (Sherco). Fantastycznie jedzie Kuba Przygoński. Wystartował z pozycji dziesiątej ale już na 72 kilometrze był piąty. Nie zapominajmy jednak, że pierwszy etap to raczej wyścigi, później do głosu dojdą umiejętności nawigacyjne a z tym Przygoński miał w ubiegłym roku problemy.
Równolegle jadący inną trasą Rafał Sonik z minimalną stratą podążał przez pewien czas za prowadzącym Guru Josefem Machackem ale na 137 kilometrze wysunął się na pierwsze miejsce z przewagą dwóch minut nad Gonzalezem. Również końcówka zmagań motocyklistów jest wręcz sensacyjna bowiem tuż przed metą prowadzącego Come i Despresa wyprzedził Casteu. Przygoński spada na siódme miejsce ale to i tak wielki sukces. Czahor jest 23 a Jarmuż 32.
Źródło: Highspeed