Gdy na początku tego roku, utwierdzeni powszechnymi opiniami, zdecydowani na zakup Suzuki DR-Z400SM klienci udali się tłumnie do salonów czekało ich niemiłe rozczarowanie. Z rynku europejskiego zniknął bowiem obiekt ich marzeń, który przegrał z unijnymi normami czystości spalin, a dla zamydlenia oczu Suzuki zaproponowało „coś” w zamian czyli DR-Z125SM bardziej budzące żałość i współczucie niż kojące ból. W tym samym czasie Yamaha zaproponowała model WR250X, czyli gotowe, lekkie supermoto z przeznaczeniem do poruszania się po drogach publicznych.
Jednym z czynników hamującym popyt na tę maszynę w naszym kraju była niewątpliwie jej wysoka cena, która w dniu premiery oscylowała w granicach 25000pln.Innym powodem mógł być fakt zastosowania silnika o pojemności zaledwie 250ccm. Już na pierwszy rzut oka już widać, że konstrukcja Yamahy jest nowocześniejsza niż porównywanej doń Suzuki. Rama jest aluminiowa, zbiornik plastikowy, z tyłu przyświeca diodowa lampa. Szyku dodają też tarcze hamulcowe w stylu „wave”.
Subiektywnie wygląda to zdecydowanie ładniej, a do pełni szczęścia brakuje mniejszego przedniego błotnika. Zagłębiając się dalej w miejscu kranika i dźwigni ssania odnajdujemy układ wtryskowy Mikuni, a na bardziej subtelnych niż DR-Z lecz mniej przejrzystych „zegarach” przydatną kontrolkę rezerwy. Dodatkowo z danych technicznych dowiadujemy się, że „fura” ma zawory ssące z tytanu, sprężanie 11,8:1 i kręci się ponad 10k obrotów. Motocykl przyspieszał niezwykle płynnie i wydawał się docierać do setki nie wiele później niż o 10KM mocniejszy i 10kg cięższy dr-z.
Kształt kanapy zachęcał do zajęcia pozycji niemal na baku, a jej szerokość i profil sugerował, że nawet na dłuższą metę może to być wygodne miejsce. W ruchu typowo miejskim WR czuła się jak u siebie. W warszawski korek wchodziła z gracją i lekkością tańczących z gwiazdami. Wszelkie najbardziej wyszukane manewry miedzy sterczącymi w miejscu samochodami były dziecinnie proste i bezkolizyjne. Do poruszania się z prędkościami bliskimi 100km/h wystarczyło używanie 3 biegu, który prosił o zmianę dopiero przy 115. Czwórka pozwalała rozpędzić się o kolejne 15km/h, jednak wrzucenie piątki powodowało już niewiele zmian.
Nie wyjaśniło się jednak co producent miał na myśli, bo przy zastosowanych przełożeniach raczej użyteczność szóstki była w okolicach 150km/h, co biorąc pod uwagę moc i aerodynamikę było nieosiągalne.Miłym zaskoczeniem, był fakt, że po paru godzinach w siodle WR nie czuć było w dole pleców przebytych kilometrów. Tylko dźwięk dobywany z tłumika, który na początku brzmiał ciekawie zaczął już denerwować, zwłaszcza po tym jak w trakcie testu okazał się identyczny z tym generowanym przez skuter o tej samej pojemności.
Motocykl idzie z gazu do pionu bez specjalnego ociągania się, ale pod warunkiem, że wstrzelimy się odpowiednie obroty. Na seryjnych przełożeniach uniesienie przodu z dwójki jest sztuką trudną o ile wręcz nieosiągalną. Jak już uniesiemy koło na odpowiednią wysokość to utrzymanie motocykla w tej pozycji i manewrowanie przychodzi naprawdę łatwo.Na ulicznych zakrętach i w głębszych złożeniach, mimo opon zużytych w 110 procentach, WRka prowadzi się całkiem zacnie, dając kierowcy dużo frajdy.
Własności torowe mogliśmy sprawdzić jedynie na śliskim i bardzo krętym torze gokartowym. Z toru gokartowego przenieśliśmy się w teren, sprawdzając po drodze co warte są japońskie kucyki. Oczywiście nie ma mowy, aby jakiś samochód utrzymał się za startującą WRką, dlatego do porównania postawiliśmy ją obok DR-Z 400 SM. Czyli 30 niebieskich samurajów wobec 40 żółtych. Startujemy podobnie jak na zawodach, czyli na zgaśnięcie czerwonego. Puszczam sprzęgło i … dziwie się, że o 10 rano jest jeszcze księżyc. Zlekceważyłem moc Yamahy i zanim „liznąłem” klamkę sprzęgła, aby opuścić koło Kildow zdążył mnie wyprzedzić o 3/4 motocykla. Jednak nie udało mu się powiększyć przewagi i w efekcie czego do 120 km/h lecieliśmy lampę w lampę. Miłe zaskoczenie. Pełen test znajduje się na stronie: www.supermoto.pl
Related