Zakończony wczoraj najsłynniejszy rajd świata – Dakar, dla polskich motocyklistów rozpoczął się przed dziesięcioma laty w… Lublinie. Wszystko dzięki dwóm zawodnikom lubelskiego Klubu Motorowego Cross, Dariuszowi Piątkowi i Piotrowi Więckowskiemu, którzy postanowili spełnić swoje marzenie.
Dziś na łamach „Nowego Tygodnia” lublinianie wspominają przygotowania do wyścigu oraz udział w nim.
Każdy, kto jeździ motocyklem, marzy, aby wziąć udział w tym rajdzie. Lublinianom, zawodnikom KM Cross – Dariuszowi Piątkowi i Piotrowi Więckowskiemu, sen o Dakarze udało się zrealizować, przed dziewięcioma laty. Jak zrodził się pomysł startu w wyścigu, stał się legendą?
Rajd Dakar rozpoczął się na górkach czechowskich
– To było wczesną jesienią 1999 roku, podczas zawodów w Lublinie – opowiada Piotr Więckowski. – Start nieco się przeciągał, bo czekaliśmy na wiecznie spóźniającą się ekipę lubelskiej telewizji. Wszyscy zawodnicy stali wciąż na maszynie startowej. W pewnej chwili spiker zawodów Andrzej Kwiek podszedł do jednego z najbardziej doświadczonych motocrossowców – Jacka Czachora i zapytał go jakie ma plany u schyłku kariery? Ten bez namysłu odpowiedział, że chciałby wystartować w rajdzie Paryż – Dakar. Coś we mnie wtedy drgnęło – wyznaje lublinianin.
Minęło kilka tygodni. Więckowski z Piątkiem wystartowali w zawodach w Sochaczewie.
– Był 11 listopada, a my w wyścigu zajęliśmy miejsca w czołówce. W drodze do domu Darek przypomniał sobie słowa Czachora i wystrzelił: – Pojedziemy w Dakarze. Damy radę – wspomina Więckowski.
Zanim dotarli do Lublina, Piątek obdzwonił jeszcze kilku znajomych, z pytaniami co oni na to, czy pomogą? – Wiedziałem, że z tego pomysłu już się nie wycofa – dodaje obecny radny lubelski.
Rozpoczęły się przygotowania. Czasu było niewiele, bo rajd ruszał już za kilka tygodni. – To było dla nas ogromne wyzwanie. Od razu o starcie nie było mowy. Jedziemy na rekonesans. Najpierw trzeba zobaczyć bowiem, jak wygląda rajd – mówi Dariusz Piątek.
Pierwsza wyprawa do Afryki, by zobaczyć, co i jak
Na czarny ląd pojechali pożyczonym od fabryki samochodów z Mełgiewskiej lublinem.
– Najpierw chcieliśmy honkera, ale dobrze się stało, że posłuchaliśmy mechaników. Lublin był większy, szybszy, no i mogliśmy w nim spać: ja, Darek, mój brat Robert, Jacek Czachor i redaktor Mariusz Hamerski, którzy wybrali się z nami na Dakar – opowiada Więckowski.
Z Afryki przywieźli kilkanaście albumów zdjęć, setki stron zapisek. Obserwowali wszystko dookoła, najmniejsze szczegóły.
– Wydawało nam się, że aby pojechać w rajdzie, wystarczy motocykl i opłacone startowe. jak się później okazało, to kosztów było o wiele więcej: hotele, przeloty, części i oczywiście paliwo. Dobrze wiedzieliśmy, że aby dojechać za rok do mety jako pierwsi polscy motocykliści w Dakarze, będziemy musieli być dobrze przygotowani – kontynuuje Piątek. I nie chodziło tylko o sprzęt, ale także o nich samych. Zabrali się ostro do pracy, codzienne treningi, do tego starty w zawodach już nie tylko motocrossu, ale także enduro w kraju i za granicą: na Węgrzech i w Czechach.
Na przekór rywalom i dziennikarzom
Zaczęła się także ostra walka o sponsorów. Więckowski z Piątkiem prowadzili zaawansowane rozmowy z PKN Orlen. Ostatecznie paliwowy potentat wybrał jednak drugą polską parę, która zdecydowała się na debiut w rajdzie.
– Jacek Czachor i Marek Dąbrowski mieli lepsze cv i byli z Warszawy, a nie z „wioski” Lublin – opowiada Więckowski. – Zresztą gdy ogłosiliśmy, że zamierzamy wystartować w Dakarze, wszyscy się z nas podśmiewali. Pamiętam dobrze, jak nawet przed samym rajdem, podczas naszej konferencji prasowej dyrektor PZMot i dziennikarze zaczęli nam dokuczać. Zadawali głupie pytania w stylu: Ile przejechaliśmy kilometrów na motocyklu? „Gdy odpowiedziałem, że w 1987 roku za jednym razem dojechałem motorynką z Lublina do Gdyni, szczęki im opadły i przestali nam na chwilę dokuczać. Później podczas rajdu cały czas dało się odczuć silną grupę dziennikarzy opłaconą przez Orlen. W rajdzie jechali „nasi” i jacyś tam Więckowski z Piątkiem – dodaje.
Ostatecznie dzięki własnym środkom oraz pozyskanym od sponsorów Fabryki Szyb z Koszalina, Hanesco, Car Hi-Fi, Car Lux, Opdam, lubelskiemu oddziałowi Poczty Polskiej i Daewoo marzenie o Dakarze udało się zrealizować.
Motocykle KTM LC4-E 660, na których lublinianie wystartowali, wzięli od producenta w leasing.
– Każdy kosztował 65 tysięcy. Musieliśmy zapłacić także po 25 tysięcy za pakiet fabryczny, w którym dali nam linkę, żarówkę i dźwignię zmiany biegów. Ten pakiet dawał nam jednak też gwarancję, że podczas rajdu mogliśmy otrzymać z serwisu potrzebne części.
Do Afryki ponownie nie pojechali też sami. W ekipie znaleźli się, podobnie jak rok wcześniej podczas rekonesansu, brat Więckowskiego Robert (miał nawet jechać w imprezie, ale z powodu nie zgromadzenia odpowiednich środków pieniężnych zrezygnował), redaktor Mariusz Hamerski i „nowy” – Adam Kot.
– Największą porażką było odpaść już na I etapie. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić – wspominają Więckowski z Piątkiem – Tyle przygotowań poszłoby na marne i jeszcze ta satysfakcja dla naszych rywali z Polski i ich grona dziennikarzy.
6 stycznia 2000 – karawana rusza na pustynię
Pierwszy etap z wiódł z Dakaru do Tambacounda i liczył blisko 600 km. Podzielony był na trzy odcinki. – Startowaliśmy o 7.30, a tu już 31 stopni – opowiada Więckowski. – Piaszczyste drogi, ściganie się po zrujnowanym przejechanym piasku. Kurz był wszędobylski. Tylko zawodnik z numerem 1 – należnym zwycięzcy z ubiegłego roku – miał komfort jazdy, każdy następny musiał przedzierać się przez tumany gęstego, lepkiego kurzu, które pozostawiały maszyny rywali.
Początek był dla lublinian niezwykle udany. Startując jako jedni z ostatnich, zdołali awansować do czołowej setki, przesunęli się o blisko 90 miejsc do przodu.
Później było jeszcze lepiej. Na jednym z etapów Piątek był nawet 20, a Więckowski 23.
– Zagraliśmy trochę na nosie Czachorowi i Dąbrowskiemu oraz dziennikarzom, którzy z nas żartowali – mówią dzisiaj z uśmiechem.
Po sześciu etapach wyścig został… wstrzymany na terenie Nigru. Z powodu zagrożenia terrorystycznego organizatorzy przerywali rywalizację aż na pięć dni.
– To było dla nas jak zbawienie, mogliśmy odpocząć, nabrać sił i co najważniejsze doprowadzić do porządku nasze motocykle – opowiada Więckowski. Wszystkich zawodników i cały sprzęt organizatorzy za około półtora miliona dolarów przerzucili do Libii. Trzy transportowe Antonowy odbyły 18 dziesięciogodzinnych lotów – Organizatorzy po raz kolejny udowodnili wtedy, że znają się na swojej pracy. Byliśmy pod wrażeniem – mówi Piątek.
Pechowa „trzynastka”
17 stycznia wyścig został wznowiony. Kierowcy pokonali 469 km. Dzień później o dwieście więcej. W końcu przyszedł 13. etap, jak się później okazało, pechowy dla Piątka.
– Zupełnie rozsypał mi się silnik i moja przygoda z Dakerem dobiegła końca – mówi lublinianin dodając –i jak tu nie być przesądnym.
W końcu pod piramidami!
Piątek na mecie w Kairze, cztery dni później, czekał wraz z pozostałymi członkami lubelskiej ekipy na Więckowskiego. A ten ostatecznie z motocyklistów minął ją jako 58.!
– Dojechałem na motorynce z Lublina do Gdańska, to dlaczego miałem nie dotrzeć do mety rajdu Dakar. Wiem, że to było „porywanie się z motyką na Saharę”, ale udało się – wyznaje Więckowski.
Czy lublinianie myśleli kiedykolwiek, by wrócić na trasę dosłownie morderczego (w imprezie zginęło kilkunastu kierowców, w sumie ofiar Dakaru jest ponad 50) rajdu?
– Oczywiście – mówią zgodnie. Piątek chciał wystartować już w kolejnym. Na przeszkodzie stanęła jednak kontuzja, której doznał podczas zawodów na początku sezonu. Później obu na start nie pozwoliły już obowiązki – rodzina, firma. Nie bez znaczenia były też koszty.
– Aby pojechać w rajdzie, każdy z nas musiałby zgromadzić około pół miliona – wyznaje Więckowski – ale nigdy przecież nie mówi się nigdy – dodaje, kończąc jedyny lublinianin z „krwi i kości”, który dotychczas ukończył rajd Dakar.
MAG
źródło: "Nowy Tydzień"