Zapraszamy na rozmowę z Pawłem Szymkowskim, który zakończył zmagania w Pucharze Świata SuperEnduro. To była ciężka przeprawa dla Pawła podczas zmagań tegorocznego cyklu halowego enduro. Nasz najszybszy junior dał z siebie wszystko, aby zająć jak najlepsze miejsce na koniec sezonu. „Pawce” zabrakło trochę szczęścia i ze stratą jednego oczka do czwartego zawodnika uplasował się na piątej pozycji. Taki wynik w zawodach rangi Pucharu Świata SuperEnduro to ogromny sukces, którego gratulujemy naszemu zawodnikowi. Przeczytajcie sami, jak ostatnie dwie rundy cyklu wyglądały z perspektywy Pawła i co planuje dalej. Przy okazji życzymy mu wszystkiego najlepszego z okazji 23 urodzin!
Paweł Szymkowski: Cześć! Zawody w Barcelonie wymazałem z pamięci tak szybko, jak tylko się dało. To zdecydowanie nie była udana runda. Przed Grand Prix Hiszpanii byłem ostro nastawiony do walki i po prostu przegiąłem z treningami fizycznymi. Dodatkowo tor na arenie Palau Sant Jordi zdecydowanie mi nie podpasował ze względu na dużą ilość sekcji z głazami. Boleśnie przekonałem się, że jeszcze nie idzie mi jazda po kamieniach. Pierwszy raz w życiu miałem też sytuację, że po zjechaniu z trasy nie mogłem złapać oddechu, zaciskało mi przeponę i czułem się strasznie wypompowany. Nie sądziłem, że będzie tam tak słabo.
Dwa tygodnie później był już finał we Francji. Postanowiłem do rundy w Tours podejść zupełnie inaczej. Wyluzowałem się i odpuściłem treningi, a na miejscu czułem, że to są moje zawody. W kwalifikacjach dojechałem dopiero na 9. miejscu przez aferę z innym zawodnikiem, po której wypadłem z toru. W pierwszym finale startowałem z drugiej linii, ale ustawiłem się między pierwszym, a drugim zawodnikiem kwalifikacji. W Tours była krótka prosta startowa, ich wyniosło na pierwszym zakręcie, a ja to wykorzystałem i wskoczyłem na pierwsze miejsce. Przejechałem zaledwie 3/4 okrążenia i na kamieniach spadł mi łańcuch. Zanim
ogarnąłem się, że to właśnie łańcuch i nałożyłem go spowrotem byłem już na szarym końcu, a chłopaki już mnie dublowali. Udało mi się jeszcze dogonić 6 czy 7 zawodników i dojechać na 10. pozycji. W drugim finale wszystko poszło po mojej myśli, wygrałem wyścig i byłem bardzo zadowolony. Trochę szkoda, bo po tym jak na treningu z walki odpadł McCanney była szansa na trzecie miejsce na koniec sezonu, o które walczyłem z Magnusem Thorem. Gdyby nie ten pierwszy finał to pewnie stanąłbym na pudle, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba wziąć pod uwagę cały sezon i wyciągnąć z niego wnioski.
No właśnie SuperEnduro to niesamowicie trudny i nieprzewidywalny sport. Cały czas musicie się rozwijać i pracować nad swoimi najsłabszymi stronami. Powiedz, zrobisz coś z tymi kamieniami?
Tak, będę je omijał (śmiech). Staram się nad tym pracować. Mam łąkę, na której katuję endurocross, jest tam też sekcja kamieni. Zainwestuję jeszcze trochę pieniędzy, żeby zamówić 2-3 wywrotki i dowieźć głazów. Wiem, że muszę poprawić jazdę po kamieniach i na pewno będę ostro katował ten element.
Wiemy już czego nie lubisz (ale niedługo pokochasz) w swoim sporcie. Zdradź nam jeszcze, co w SuperEnduro podoba Ci się najbardziej?
Najprzyjemniejszy na pewno jest moment wejścia na podium, szczególnie zawodów takiej rangi jak Puchar Świata. Jeżeli chodzi o trasę to… prosta startowa. Nie ma tam kamieni i można odpocząć (śmiech). Poza nią lubię też belki. Oczywiście jeżeli są suche, bo jak są mokre albo świeże i okorowane to jazda po nich to tragedia.
Powiem szczerze, że ciągle się nad tym zastanawiam. Myślę, że jeżeli odbywałyby się Mistrzostwa Europy SuperEnduro (podobno trwają jakieś prace nad powołaniem do życia takiego cyklu), to myślę że mógłbym nawet zrezygnować z ME Enduro na rzecz właśnie SE. Jakoś bardziej mi odpowiada ta dyscyplina.
Chodzi o klimat, atmosferę i kibiców na hali, czy raczej o trasę i specyfikę wyścigów?