Legendarny motocyklista, Marc Coma odwiedził niedawno Warszawę, żeby wspólnie z organizatorami Dakaru zaprezentować nową trasę rajdu. Dziś zapraszamy na pierwszą, „dakarową” część wywiadu.
Gdyby Rajd Dakar miał zacząć się jutro, byłbyś w stanie – fizycznie i mentalnie – zameldować się na starcie?
Mógłbym jechać choćby zaraz (śmiech)! Serio. Wszystko jest w najlepszym porządku – już wypocząłem po ostatniej edycji, zacząłem ostre treningi i zanotowałem naprawdę dobre wyniki w mistrzostwach świata. To daje mi także ogromny komfort psychiczny. Wiem, że postępuje właściwie i kolejny raz obrałem odpowiedni sposób przygotowań.
Kiedy po Dakarze przychodzi moment, gdy jesteś już w stanie pozytywnie myśleć o kolejnym?
Najlepsze jest to, że w roku mamy tylko jeden Dakar (śmiech). Naprawdę, inaczej nie dalibyśmy rady. To jest najtrudniejszy, najbardziej wyczerpujący i wystawiający zawodników na najcięższą próbę rajd na świecie. Naturalne, że po takiej dawce wysiłku organizm potrzebuje odpowiedniej regeneracji. Przez trzy tygodnie po powrocie do domu nie jestem w stanie zrobić nic, dosłownie – tylko leżę i odpoczywam. A potem stopniowo do głowy wraca myśl o kolejnym Dakarze…
Już po niespełna miesiącu?!
No, może niezupełnie. Najpierw próbuję wrócić do jakiejkolwiek aktywności – staram się pograć w piłkę, pojeździć na rowerze, zrobić coś, żeby odpoczęła głowa. Kiedy równowaga wraca, zaczynamy z teamem analizować poprzedni rajd – dyskutujemy, wymieniamy uwagi, ustalamy co można poprawić. Stopniowo wraca ochota, by sprawdzić to w terenie. Pewnego dnia wsiadam na motocykl i nastawiam się na kolejny Dakar.
Jak wyglądają twoje przygotowania do najcięższej imprezy motorowej w historii?
Cisnę cały czas! Trenuję bardzo ciężko i regularnie, stale staram się doskonalić. Muszę sam w sobie wyrobić przeświadczenie, że daję z siebie więcej niż inni i dlatego znów mogę wygrać. Nie mogę cały czas odpoczywać, w pewnym momencie wstać z kanapy i powiedzieć „ok, jestem gotów”. Trzeba harować tak naprawdę cały rok. Wzbogacam trening o inne sporty: trial, ogólnorozwojówkę i siłownię. Do tego stale pracujemy nad udoskonaleniem motocykla.
Możesz porównać sprzęty, na których wygrywałeś swój pierwszy i ostatni Dakar?
To właściwie niewykonalne! Dwie kompletnie inne maszyny. Kiedy zaczynałem, motocykl na Dakar miał pojemność 700 ccm, był duży, mocny i ciężki jak słoń. Minęło kilkanaście lat i wygrywam rajd na innym sprzęcie – 450 ccm, lekki, zwinny, gdyby nie duży zbiornik paliwa – byłby to niemal klasyczny motocykl enduro.
Zwyciężałeś na obu…
I jestem z tego bardzo dumny. Potrafiłem zmienić styl jazdy na bardziej agresywny, szybszy, atakujący. Musiałem zresztą zrzucić trochę kilogramów, żeby dostosować się do innego sprzętu. Nauczyłem się innej techniki jazdy i wykorzystałem całe swoje doświadczenie, żeby pozostać na szczycie. Udało się i sprawia mi to niesamowitą satysfakcję. Byłem w stanie wygrać na „słoniu” w Afryce i lekkim endurakiem w Ameryce Południowej. To duży sukces.